Tegoroczne zimowisko harcerskie Pathfinder “Niezachwiana Skała” odbyło się w Wiśle, pod czujnym okiem druha Daniela Skwarka, który pełnił rolę kwatermistrza. Rolę oboźnego przydzielono druhowi Adamowi Żarnowcowi. Obecny był również komendant Chorągwi Południowej, druh Krzysztof Wróblewski.
Razem dwoma innymi harcerzami utworzyli zastęp Wapniaków. Ich okrzykiem było “Ah, znowu te dzieci…”. Oprócz nich, dobrano również zastępy : Lewitujące Trolle (okrzyk: trolololo!), Princessy (okrzyk: Mmmm), Black Dragon (okrzyk: miał!), Tęczowe Wiewióry (okrzyk: ozesek…) i Mocne Zuchy (okrzyk: RAAAAAA!!).
Naszym zwyczajem była pobudka o godzinie 7.00, poprzedzona przenikliwym, dostającym się do granic ostatniej fazy snu gwizdkiem. Następnie wszyscy zwlekali się z łóżek i z sennymi jeszcze oczami udawali się na apel poranny, a następnie gimnastykę, której zadaniem było wyrwanie nas z “trybu autopilota”.
Gdy już wyrwano nas z uśpienia, wszyscy ochoczo, stukając menażkami udawaliśmy się na jeden z najbardziej oczekiwanych punktów dnia – śniadanie! Po umyciu zębów wszyscy zbieraliśmy się na korytarzu, aby studiować Pismo Święte i pogłębiać naszą więź z Najwyższym. Padało wtedy wiele ciekawych przemyśleń i wniosków wartych refleksji i zapamiętania. Po modlitwie oboźny gwizdając (biada naszym uszom) informował nas, że idziemy w teren. Gdy wszyscy włożyli buty, ustawiali się w dwuszeregu frontem do oboźnego, byli odliczani, ustawiani, aby następnie luźnym leszczem (czyli bez żadnego logicznego ładu) udać się za swoim druhem. Na naszej trasie spotykaliśmy wiele saren. Nasze nogi wciąż potykały się o kamienie i ślizgały na lodzie, lecz inni dobrze bawili się, jeżdżąc po śliskiej nawierzchni. Jednak zawsze znalazł się ktoś, kto by podtrzymał, wsparł, bądź pomógł wstać po upadku. Na miejscu, gdy już dotarliśmy, bawiliśmy się w bitwę o flagę. Ileż było przy tym emocji! Obie drużyny zawsze walczyły dzielnie, z zacięciem, poświęcając swoje kończyny i narażając je na szwank, niczym na prawdziwej wojnie. Poobijani, brudni, ale szczęśliwi wracaliśmy do kwatery, aby skonsumować kolejny posiłek tego dnia. Po posiłku była chwila na wytchnienie i strawienie kulinarnych popisów szefowej kuchni. Błogi wypoczynek przerywał nam ostry dźwięk gwizdka druha oboźnego, przypominającego, że nastąpił kolejny punkt programu – gry zespołowe. Składały się na nie wypady leśne, gry na orientację oraz odszyfrowywanie wiadomości. Spragnieni posiłku, po zakończeniu harców braliśmy nasze menażki w dłoń i szliśmy na stołówkę. Przed posiłkiem zawsze śpiewaliśmy piosenki, aby lepiej nam wchodziło do żołądków. Najbardziej wszystkim się podobała niekończąca się piosenka “Wstań, unieś łychę!!”, którą co rusz ktoś podchwytywał i nie mogliśmy zacząć posiłku, bo śpiewać musieli wszyscy.
Gdy już nasze brzuszki były pełne i zadowolone, siadaliśmy wygodnie na karimatach w korytarzu dookoła świec. Rytuał ten powtarzaliśmy codziennie, a nazywaliśmy go świecogniskiem (słowotwórstwo od świec i ogniska). Śpiewaliśmy harcerskie piosenki, a ogień odbijał się w naszych błyszczących oczach, gdy słuchaliśmy opowieści druha komendanta. Pod koniec związywaliśmy braterski krąg i śpiewaliśmy “Ogniska już dogasa blask…”. Po modlitwie następował najbardziej radosny czas w ciągu dnia. Boży Miś polegał na tym, żeby przytulić wszystkich dookoła siebie i życzyć im dobrej nocy. Po tym niektórzy od razu lgnęli do łóżek, inni cicho rozmawiali, jeszcze inni się kąpali. Podczas zimowiska był tylko jeden nocny wypad. Obudzono nas, aby uratować druha Adama przed niechybną śmiercią pod belkami. Naszym zadaniem było bezpieczne przeniesienie go na kocach do kwatery. Wszyscy zgodnie uznaliśmy, że był ciężki. Uczestnicy uznali to zimowisko za wspaniałe przeżycie, pełne radości i miłych wspomnień. Najbardziej tęsknimy za uczestnikami, ponieważ w czasie zimowiska staliśmy się zgraną kompanią. Pożegnanie było najtrudniejsze dla nas wszystkich. Mamy nadzieję, że spotkamy się znów!!
“Dobrze jest być harcerzem, dobrze jest, Amen!!”.
Malwina Skorupska
(Drużyna Kraków)